Ten bieg właściwie można rozdzielić do 30km i to, co działo się później 😀
Może zabrzmi to dziwnie, ale dopiero po 30km czułem, że zaczyna się coś dziać.
COŚ, nie jakiś wielki kryzys zwątpienia, a bardziej odpalił mi się kalkulator w głowie.
Pytałem w trakcie biegu kilkanaście razy Pawła: ile do końca.
Pierwszy raz na 30km, mając tam czas te 2 godziny i 4 minuty, z jego ust padło: 80 minut jak będziemy biec w takim tempie.
W głowie zacząłem przypominać sobie ubiegły rok, wtedy miałem tutaj 30 sekund wolniejszy czas i umierałem już, tętno pod 170 podchodziło.
Szybkie spojrzenie na tętno, 160-162, no kurde dryfuje sobie, ewidentnie trzeba lecieć dalej 🙂
Z odcinka 30-35 pamiętam dwie rzeczy – fabrykę papierosów, gdzie krzyknąłem do Pani – da Pani zapalić fajkę 😀 ?
Drugie to słowa Adama, który na rowerze jak cień obok jechał rzekł: tam w oddali widać słabną.
Ja mu chyba uwierzyłem, nie wiem, czy oni słabli, czy to było moje złudzenie.
Niemniej jednak na tym odcinku dogoniliśmy kolejnych 3, wyprzedziliśmy ich i dalej swoje.
Lusówko, ulica Admiralska, Pani krzyczy: dajesz trenerze, później jakiś kibic – lecisz trener :O
Nie wiem kto to, nie wiem, czy u mnie trenujecie – bo nikt się nie przyznał, ale każdy krzyk to był taki element energii – który pomagał 😀
35km – Park w Jankowicach. Z bieg, chwila oddechu, jednak nie ma co się cieszyć.
Jeśli jest z górki, to będzie pod górkę.
Ten odcinek wyszedł pozytywnie 4:16 średnie tempo.
Niebezpiecznie zbliżaliśmy się do 40km.
Na horyzoncie 2-3 osoby, widzę Szymona w koszulce, Adam swoje – trzymamy tempo, zbliżamy się.
Ja patrzę flaga 38km, spoglądam na zegarek, strata 24 sekundy – myślę, dojdziemy.
Doszliśmy, mijamy i lecimy dalej swoje z Pawłem.
Tempo nie zmieniało się, diesel – cały czas 4:15-4:20, tętno już 2-3 jednostki w górę.
Zdecydowałem się na ostatni żel, bo bałem się – co będzie dalej.
Stuknął 40km.
Patrzę na zegarek, tam 2 godziny i 47 minut.
Pytanie, Paweł ile do końca?
Wiem, że chciał mnie już zabić, że dupę zawracam – ale powiedział, że ponad 30 minut delikatnie.
Mój kalkulator w głowie był zepsuty.
Tak sobie liczyłem: jesteśmy na 40km, chłop mówi 30 minut, lecimy po 4:20, może zwolnię do 5:00 i zrobię 46.
Tu była niepotrzebna matematyka, ale na szczęście pojawili się na horyzoncie kolejni zawodnicy – Eryk i Dominik – jak dodatkowa motywacja, lecieliśmy więc dalej.
W akcji znowu Adam: zbliżamy się 😀
Chciałem go odstrzelić, gdybym miał broń krótką, to bym go sprzątnął z tego roweru 😀
Dociągamy do dystansu maratonu, każdy spogląda na zegarek – 2.55.
Tutaj był NAJGORSZY ODCINEK biegu.
Dlaczego?
Rok temu, właśnie w tym miejscu przyjechałem autem z Kasią, zgarnęliśmy Pawła – tak, tego samego gościa, który biegł obok mnie dzisiaj i Łukasza, który skończył niespełna kilometr dalej. Wiedziałem, że jest możliwość szybkiego powrotu do domu, bo ktoś może po mnie wpaść.
Po 1 – byli ludzie, mogłem poprosić kogoś o telefon i Aga byłaby za 20 minut po mnie.
Po 2 – wiedziałem, że za rogiem jest sklep i marzyło mi się coś słodkiego.
Po 3 – bałem się, co mnie czeka dalej.
Wyszedł tutaj najwolniejszy kilometr, tempo 4:28, było delikatnie pod górkę, miałem delikatnie dość.
Skręt w lewo, Dominik na horyzoncie i cap, łykamy go. Patrzę na Pawła, on na mnie nie chciał – wyglądał dobrze.
Jadł te swoje żele co chwilę, nie wiem, czy 7, czy 8 wpierdzielił, ale silnik dobrze w energię doposażony.
43-47, to była tak długa prosta, tak długa, że wiedziałem jedno – powalczymy 😀
Skurcz żołądka walnął dość mocno, kompan odskoczył mi na 10-15 metrów, nie kleiłem.
W głowie jedna myśl: nie jesteś pipa, tylko nie teraz.
Zacząłem wracać myślami do moich regularnych porannych setów, do siłowni.
Wmawiałem sobie, że to wszystko właśnie teraz oddaje – boli, bo boleć musi, ale trzeba kręcić.
Spoglądam na zegarek, tętno 166-168, uhuuuu, walimy w sufit.
Medytacja, spokojniejszy oddech, stękam, w sumie – to ja wtedy wydawałem z siebie dziwne dźwięki.
Jakoś mnie tak zamurowało w brzuchu, skurcze, akcje tak nieprzyjemne, że nie mogłem złapać oddechu.
Chciałem odpuścić delikatnie, 5:00 to też dobre tempo.
Wtedy pojawili się na horyzoncie ludzie, którzy spacerują :O
Oni szli, ej Piotr, oni idą – wyprzedzisz ich. Kryzys był, gdy ich zobaczyłem – znikł.
Demony odeszły, wróciłem do żywych 😀
Między tym 40, a 45 działo się najwięcej – dobre decyzje spowodowały, że człowiek poleciał dalej.
To 5km wyszło po 4:21 min/km.
45 km meldunek – 3 godziny i 9 minut bez 6 sekund.
Meta była blisko, padło moje ostatnie pytanie – Paweł, kiedy będzie Małysz?
15 minut i kończymy padło z ust uczestnika niedoli 😀
Przez tyle można przeciec 5km, można 4, a można i 1km jak się stanie – wybrałem opcję 3.5 km 😛
46 km – 4:17
47 km – 4:22
Spojrzałem na zegarek 3:17, wtedy jakoś przeliczyłem, że zaraz koniec i delikatnie przyspieszyłem.
W okolicy 47.5, Adam powiedział, że widać kolumnę, po chwili rowery.
Chciałem do tego 48 się dokulać, ruszyłem jak zerwany ze smyczy szczeniak.
48km – 3:58
Ostatni 530 metrów po 3:21 min/km 😀
Tętno 176 średnie już, a maksymalne 180.
Dobrze, że nie wyskoczyło – to było mocne, ten bieg był tego warty, ten dzień był mi potrzebny, ten dzień jest Wam potrzebny 🙂
link do aktywności: https://www.strava.com/activities/14377201204



