Poznań Półmaraton Doznań

Dwa dni zbierałem się, żeby coś konstruktywnego napisać i nie marudzić cały tekst. Mam nadzieję, że wyszło 😃 stało się i lecimy dalej, ale dlaczego właśnie w Poznaniu? Warszawa 3 tygodnie temu i czas 1:16 pokazała, że stać mnie na czas w okolicy… właśnie na ilu?

Przygotowania szły bardzo dobrze, treningi wykonywane wedle założeń, małe wypadki przy pracy jak ból pleców i Maniacka aka Recordowa nie zachwiały determinacji i chęci poprawienia życiówki. W dniu biegu pełen spokój i pewność, że praca musi zaprocentować, jak się okazało nie w tym dniu, nie w tym biegu.

Klubowe zdjęcie, rozgrzewka i udałem się do swojej strefy startowej. Same znajome twarze, w końcu to święto biegowe Poznania. Śmieszki heheszki i jeszcze nie spodziewałem się, że za kilkanaście minut będzie cierpienie 😃

Start o 10:00, to raczej zła decyzja organizatora. Nie wiem co było powodem zmiany i opóźnienia o godzinę startu względem zeszłego roku, ale mogłoby to uratować tego dnia wynik wielu osobom.

Wystartowaliśmy – na początku dość mocny kocioł i straszne przepychanki. Jeśli tak było w czubie, to co się działo z tyłu.

Pierwsze 2 kilometry „przespałem” nie widziałem znaczników, a jedynie patrzyłem co jakiś czas na tempo biegu. Powoli formowała się grupka, która biegła na czas 1:12-1:13, to widełki które mnie również interesowały. Trzymałem się więc na plecach 😊

5 km – 17:11

Na 7 km już zaczęło się dziać coś niepokojącego. Luz w nodze w jednej chwili zniknął i pojawiła się delikatna zgaga. Grupka odjechała mi dosłownie w ciągu 20-30 sekund kilkanaście metrów i już leciałem sam, w oczekiwaniu na punkt z wodą, żeby się napić. Nie miałem takich objawów w ostatnim miesiącu, ale dawniej zdarzało się dość często.

Poczułem, jakbym powoli tracił moc i mój silnik z Ferarri zmieniał się w silniczek z motorynki.

Do 10 km dokulałem się w czasie 34:59.

Dextro z punktu żywieniowego niewiele pomogło, woda na głowę i zmoczenie karku również. Chciałem to przeczekać i nie zrywać tempa z nadzieją, że się polepszy i puści.

Niestety nie puściło było już coraz gorzej, nawet zbieg w dalszej części trasy nie był niczym przyjemnym. Czułem się jakby ktoś przyczepił mi oponę do pasa i muszę z nią biec.

Dodatkowo coś zaczęło się dziać w prawej stopie. Jest środa i ból nadal delikatnie doskwiera, nie były to moje imaginacje i wymysły, a jednak musiałem postawić źle stopę w trakcie biegu i pojawił się problem.

Jak droga między 10, a 15 km się dłużyła, to ta między 15, a 20 była dla mnie maratonem 😊

Mijali mnie biegacze jak pachołek, co raz to ktoś wyprzedzał. Ja spoglądałem na tętno, a tam ciągle maksymalne…

15 km – 53:40

Wola walki już dawno uciekła i nie było większego sensu żyłować się w trupa o wynik na poziomie 1:15-1:16, bo nie taki był plan. Tym razem ryzyko się nie opłaciło i to nie jest mój czas na poprawę życiówki 😊 z pokorą i smutkiem już na 15 km to sobie uświadomiłem. Wtedy wyjąłem smoczek z kieszonki w spodniach i w myślach sobie tłumaczyłem: dobiegnij do mety, nie schodź, daj przykład swojemu następcy 😝

Tupałem sobie 3:45-3:50, a chwilami gdy był kryzys nawet zbliżałem się do 4:00. Co chwilę ktoś wyprzedzał, ale za jakiś czas też ktoś już szedł. Taki biegowy rollercoster na ostatnich kilku kilometrach, to normalne 😊 meta niby już tak blisko, ale każdy krok boli coraz bardziej.

Kibice byli świetni tego dnia! W mieście nie dało się nie słyszeć z każdej strony dopingu i okrzyków zagrzewających jeszcze do walki. Ja tę walkę toczyłem po cichu w swojej głowie.

Przed 20 km, strefa klubowa PRO366 przez którą przeleciałem jak czołg z grymasem cierpienia na twarzy. Tutaj już mógłbym skończyć te zawody 😊 stanąć i kibicować razem z nimi 🙂

20 km i na zegarze 1:13:13. Już powinienem w tym czasie leżeć na mecie i wymiotować, a nie biec.

Meta 1:17:22 tempo 3:40.

Podsumowanie – Dlaczego nie wyszło tego dnia. Do dzisiaj nie wiem, ale mam pewne przesłanki odnoszące się do takiego, a nie innego występu.

Porównuję sobie ciągle te dwa półmaratony w przeciągu 3 tygodni. Warszawa i Poznań, czasy można powiedzieć podobne, a odczucia po biegu zupełnie inne. Teraz umieram, a wtedy robiłem trening następnego dnia i było wszystko okej 😊

Pogoda swoją drogą, ale jednak brak energii nie był spowodowany tym. Błędy żywieniowe, które pomimo tego, że w pewnym stopniu już mocno poprawiłem nadal nie pozwalają mi podejść do biegu i nie martwić się, że coś będzie nie tak. Po 7 km czułem jakieś bulgotanie w brzuchu i pojawiła się zgaga, więc tutaj jest pies pogrzebany.

Tętno z tej racji pozostawiam bez komentarza, a wrzucę Wam tylko screeny 😊

 

 

Tutaj macie dla porównania Warszawę: http://www.zaliniamety.pl/index.php/2018/03/26/13-polmaraton-warszawski/

Taktyka – pierwsze 4-5 km miałem lecieć 3:30 i ciut poniżej jak widać zabiło mnie to 😊 Treningi treningami, ale tego dnia nie przełożyło się to na komfort biegu.

Od ponad 2 miesięcy używając Alfa Aktiv nie mam „zakwasów” i nawet w poniedziałek po biegu nie czułem w nogach praktycznie nic. Krew się poprawiła, hemoglobina wzrosła, czuję, że regeneracja odbywa się o wiele szybciej. Mam nadzieję, że pomoże to w przygotowaniach do maratonu.

Właśnie, ten bieg miał być odpowiedzią, czy warto debiutować. Jeszcze chwil kilka potrzebuję na zebranie się w środku, żeby ruszyć z przygotowaniami ;] Kiedyś trzeba!

#maratonżycia czas zacząć 🙂 O tym pewnie już wiecie –

Skomentuj bacik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

2 komentarze “Poznań Półmaraton Doznań”