Bieganie: lek na depresję

Obecna sytuacja jaka panuje w kraju nie sprzyja naszej sferze psychicznej. Jeśli zdrowi ludzie w tym momencie mają dość, to co mają powiedzieć osoby mające problemy już w tej materii.

Tak, znajdzie się zaraz ktoś kto napisze – Mój dziadek był na wojnie, a Ty masz kur… siedzieć tylko w domu, ale nie dla wszystkich jest to zbawienne.

Jedni się cieszą, że mogą spędzić więcej czasu z rodziną, ale ile można? Nie wszyscy mają rodziny u swego boku.

Drudzy cieszą się, że mogą pracować zdalnie i mają święty spokój, ale ile można? Nie wszyscy mają warunki do pracy, bo przecież dzieci są w domach i ktoś się nimi zająć musi.

Wszystko w nadmiarze szkodzi.

Historia jaką Wam opiszę napisało życie. Może ktoś z Was, z Waszych bliskich boryka się z podobnymi problemami w obecnych czasach.

Zaczynając swoją przygodę z trenowaniem innych najbardziej ceniłem sobie kontakt z ludźmi, możliwość poznawania nowych osób. Obcowania z nimi i wspólne realizowanie nakreślonych planów, a priorytetem jest zawsze zadowolenie „klienta”. Starałem się uzyskać zawsze jak najwięcej informacji o danej osobie, żeby móc znaleźć się w jego skórze i dopasować trening. Oczywiście jedni uważali to za przesadę, inni chętnie odpowiadali, bo czuli również potrzebę „biegowej spowiedzi”.

Z czasem rzeczywistość pokazała mi, że samo pisanie planu treningowego, analizowanie treningów, czy też motywowanie to za mało.

Tomasz zgłosił się do mnie w listopadzie 2018 roku. Kwestionariusz nie wskazywał nic niepokojącego, badania lekarskie, krew, badania wydolnościowe, wszystko przedstawił, więc zaczęliśmy współpracę.

Podgląd do jego garmina miałem w czasie rzeczywistym, więc wiedziałem kiedy biega, czy wypełnia założenia treningowe. Po każdym wysłanym planie pisał obszerny opis treningów, swoje odczucia i wnioski własne. Podobało mi się to, bo chciał zrozumieć wiele kwestii i dociekał wieloma pytaniami!

Pięknie przepracowana zima, a efektem była marcowa życiówka na 10 km 38:45. To wynik ponad 90 sekund lepszy niż poprzednia życiówka. Zadzwonił do mnie po biegu dziękując za ten bieg. Wieczorem napisał długiego maila ze szczegółowym opisem całego tygodnia przed zawodami, samego biegu i napisał kolejne zawody jakie ma w głowie.

Był to dopiero początek sezonu, przed nami był debiut w półmaratonie.W trakcie tygodnia zauważyłem jednak, że garmin milczy i nie ma żadnego treningu na platformie. U niektórych osób bym się tym nie przejmował, bo rzadko aktualizują treningi, ale nie ON.

Telefon wyłączony, facebook zamrożony, na maile nie odpisuje.

Do głowy przychodziły dziwne myśli – lepiej nie pisać jakie. Chłopak znika z dnia na dzień bez słowa, wszędzie cisza.

Odezwał się wreszcie po 2 tygodniach, że miał bardzo ciężki okres w pracy i musiał odpocząć – myślę sobie OKEJ każdemu jest potrzebna chwila luzu.

Zapytałem wtedy o pracę, o życie prywatne i dopiero to w późniejszym czasie pozwoliło mi złączyć niektóre fakty w jedną całość.

27 latek wyprowadził się do Wrocławia, mieszka sam, bardzo dobrze zarabiał na stanowisku kierowniczym w banku, służbowe gadżety, wyjazdy po całej Polsce w celach kontroli placówek i spotkań biznesowych, ogólnie swoboda i możliwość realizacji się. Przez telefon jak opowiadał o tym co robi to brzmiało jakby był w 100% w nią zaangażowany.

Moja czujność została uśpiona, bo stwierdziłem, że nie ma się czym martwić.

Po 2 tygodniach przerwy wróciliśmy do treningu, jednak, że półmaraton był 4 tygodnie po życiówce na 10 km oznaczało, że zostały nam 2 tygodnie treningu. Nie mogliśmy już mocno szaleć, nie mogliśmy dołożyć do pieca, bo ta przerwa była zbyt długa i lepszą opcją był trening na podtrzymanie niż mocne bodźcowanie organizmu.

Zszedł z trasy na 18 km. Gdyby nawet 3 ostatnie kilometry pokonał po 6:35 min/km, to i tak zrobiłby życiówkę, to jednak postanowił zrezygnować. Powiedział mi krótko: nie było sensu, bo głowa już nie mogła.

Otrzepał się dość szybko i lecieliśmy z treningiem dalej. Moja czujność po raz kolejny została uśpiona.

Całe lato pobiegane, jesienne starty bardzo udane i po 11.11 listopada, gdy poprawił znowu życiówkę na 10 km cisza.

Taka sama sytuacja jak po wiosennych zawodach.

To nie 2 tygodnie, a blisko 4 tygodnie. Najbardziej niepokojące i dziwne były jakieś wypady na 4-5 km przebieżki w środku nocy – 2-4 godzina i bieganie po mieście.

Nie realizował planu, sytuacja z kontaktem powtórzyła się – telefon milczał, maila również, fb off.

Zdenerwowany skomentowałem mu jeden z treningów na garminie w sposób dość dosadny.

Wtedy coś w nim pękło i napisał mi tak długiego maila, że czytając go miałem dreszcze, a ręce pociły mi się trzymając telefon. W momencie gdy skończyłem czytać od niego wiadomość nie wiedziałem co sobie myśleć, bo nie miałem pojęcia jak czuje się człowiek w takiej sytuacji.

Tomasz przyznał się, że ma stwierdzoną chorobę afektywną dwubiegunową. Wysłał mi papiery od lekarzy, skierowania na leczenie, papiery potwierdzające już odbyte leczenie zanim zaczęliśmy współpracować. Stwierdził, że sport mu pomaga w walce z tym cholerstwem, a po leczeniu czuł się na tyle dobrze, że właśnie chciał utrzymać regularność w bieganiu. Planował poznać nowych ludzi i po prostu do nich wyjść.

Przeczytałem kilkadziesiąt artykułów o tej jednostce chorobowej i zacząłem zadawać mu milion pytań, żeby lepiej poznać sytuację w jakiej jest.

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że obecna sytuacja spowodowała powrót choroby i jej nasilenie w takim stopniu, że chłopak boi się wychodzić biegać, na spacer, na świat zewnętrzny.

Ostatni test jaki zrobiliśmy był jedynie 17 sekund gorszy od życiówki. Niestety informacje jakie docierają do Nas, tego nie wolno, tego się zakazuje takim osobom nie pomagają. To nie jest tak, że ja lekceważę obostrzenia, ale właśnie DLA ZDROWIA PSYCHICZNEGO BIEGAM!

To coś co dawało mu odskocznie i pozwalało żyć w miarę normalnie, czyli ruch na świeżym powietrzu zostało przez media przedstawione jako ZŁE. 2-3 ataki w ciągu roku były u niego normą, ale od 4 tygodni siła uderzenia jest tak mocna, że whisky jest jedynym ukojeniem, a jedyną radość jaką w tym momencie odczuwa to zakupy przez internet.

Gdy piszemy teraz to dopiero dostrzegam te elementy o których wcześniej myślałem, że są to wielkie plusy. Powoli jednak poskładałem te puzzle w całość.

Dobra praca i niezależność finansowa – ale jednak stresu jak na niego było zbyt wiele i chęć udowodnienia czegoś rodzicom nie dawało psychicznego luzu.

Mieszkanie samemu + przeprowadzka do nowego miejsca spowodowało, że nie miał do kogo się odezwać, a izolacja spowodowała pęknięcie bańki. Pracował ciągle w trasie, więc wystąpił problem właśnie z integracją społeczną, gdyż całe tygodnie był po prostu na wyjazdach i wracał tylko na weekend.

Gdy wspomniał w mailu, że uciekł przed starym życiem nie do końca wiedziałem o co chodzi. Okazało się, że rodzice jego są osobami dość zamożnymi i naciskali na syna, żeby poszedł w ich ślady. Streszczając i nie wchodząc w szczegóły – synu przejmiesz firmę, będziesz siedział na tyłku w domu.

Nie jestem psychologiem, nie jestem specjalistą w tym kwestiach, ale wystarczy być dobrym słuchaczem, żeby takim ludziom pomóc.

Rozejrzyjcie się dookoła siebie, czy ktoś nie potrzebuje Waszego wsparcia. Jasna sprawa, że nie możemy się teraz spotykać i odwiedzać, ale jednak warto zainteresować się osobami, które podejrzewanie, że mogą mieć podobny problem.

Może rozmowa telefoniczna, może skype, wszelkie sposoby dozwolone 🙂

Nikogo nie buntuję, ale totalna izolacja jest zła.

BIEGAJ, RUSZAJ SIĘ!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Komentarz do “Bieganie: lek na depresję”