To był pierwszy z zaplanowanych sprawdzianów w przygotowaniach przed docelowym startem we Frankfurcie. Chociaż miałem świadomość, że jestem w innym miejscu niż rok temu, to jakoś kusiło mnie zaryzykować.
Bieganie w Szklarskiej Porębie mocno mnie podniosło na duchu, po powrocie nie miałem jakiegoś wielkiego zjazdu, więc byłem dobrze nastawiony. Dopiero dzień i w dniu biegu pojawiły się wątpliwości, czy to aby dobry pomysł na ryzyko w takiej temperaturze?
Sami dobrze wiecie, że taktykę przed biegiem można mieć mistrzowską, ale to po wystrzale startera wszystko się formuje. Tak właśnie było i tym razem 🙂
Rozgrzewka szła nadzwyczaj dobrze, lekko, przyjemnie, aż się dziwiłem – co się kurde dzieje. Nie odpuszczałem treningu, a tu biega się przyzwoicie.
Rozmowa z trenerem, odprawa techniczna i można lecieć. Na starcie wielu znajomych z dawnych lat, rozmowy – ja biegnę na 33, ja też, ja też, ja też. Tak słuchając wszystkich to nazbierało mi się z 3 kto miał biec na ten sam czas co ja. Myślę sobie, super będzie z kim się zabrać 🙂
Ruszyliśmy – trójka dzików od razu się oderwała od reszty – Artur i dwóch Tomków. Z nimi raczej nie miałem szans się zabrać więc leciałem swoje.
1 km – 3:16 i lecę sobie na 5 pozycji, a chłopacy coraz bardziej się oddalają. Myślę sobie – gdzie reszta, przecież mieli biegać na 33.
2 km – 3:16 i doganiam Krzyśka Pietrzyka, fajnie będzie się współpracowało pomyślałem 😀 Jednak na 3 km już byłem sam i tak zostało do końca 🙁
3 km – 3:17
W głowie zapaliła się lampka – Pjoter spokojnie toć to chyba za mocno? Krótki dialog sam ze sobą i po dosłownie po chwili podjąłem decyzję. Jeśli tak fajnie się biegnie, to może jednak zaryzykować 😀 No i heja cała naprzód!
4 km – delikatny podbiegi mnie tutaj trochę spowolnił, ale na prostej nadrobiłem. Czas 3:17.
5 km – i właśnie w tym momencie zrobiłem największy błąd podczas tego biegu 🙂 Przyznaję się, bo wnioski i naukę na przyszłość trzeba mieć! Kibice i atmosfera poniosły mnie zbyt mocno. Czas 3:13. Trochę zbyt szybko synek to poleciałeś.
Na półmetku mocno rozjechał mi się czas z zegarka i oficjalny z zegara. U mnie 16:18 na tablicy 16:33. Szybka kalkulacja i podjęcie złej decyzji…
Pomyślałem sobie, w sumie nie jest tak szybko jak podejrzewałem i szarpnąłem jeszcze bardziej.
Nie było mi to potrzebne, bo po 400-500 metrach mnie postawiło – nie kontrolowałem, czy szarpnąłem o 5, czy 10 sekund na kilometrze. Fakt jest taki, że wszyscy znikli mi z pola widzenia i zaczęło mi się biec kiepsko. Nie miałem zajączka za kim mógłbym gonić ;(
6 km – 3:21
Pełny nadziei i entuzjazmu liczyłem ciągle na czas poniżej 33:33. Myślami gdzieś w domu przy pisaniu planów treningowych, gdzieś przy kolejnych zawodach, innych obowiązkach. Coś mi po tym 6 kilometrze nie było po drodze z koncentracją 😡
Ewidentnie widać to już na 7 i 8 km, wyglądają jakbym je po prostu przespał. Mocno się usztywniłem, nie odcinało mnie jakoś zbyt mocno, ale straciłem sporo luzu.
3:25 i 3:35 to raczej tempo z półmaratonu, a nie z 10 km. Te 2 kilometry były jakimś wielkim nieporozumieniem, które do dzisiaj nie mogę zrozumieć. Wydawało mi się, że biegnę w miarę równo, ale jednak nie było to 3:20, a tempo znacznie wolniejsze. Urządziłem sobie po prostu krótką wycieczkę krajoznawczą 😀 Brak mobilizacji i rywalizacji bark w bark spowodował totalne rozleniwienie :O
Ocknąłem się na 2 ostatnich, ale było już stanowczo za późno. Podbieg na Piłsudskiego zdecydowanie mi nie pomógł, ale wiedząc, że do mety już niespełna 2 kilometry ruszyłem.
Czekałem na flagę z 9 km, gdzie kliknąłem LAP na zegarku – czas 30:35. Także aby poprawić czas z zeszłego roku musiałbym polecieć ostatni kilometr w tempie 2:56. Mało realne, wręcz niemożliwe, ale trzeba było mocno przebierać nogami. Sporo osób po drodze już mijałem, więc napędzałem się.
Niczym parowóz leciałem do upragnionej mety. Zegarek pokazywał ciągle 2:55-3:00, myślę sobie – kurde idziesz jak kuna tak dalej, trzymaj to 😀 Tylko, że to GPS 😀 Dałem z siebie wszystko na ostatnim kilometrze – zegarek pokazał go w 3:00, ale z racji, że doliczyło kilka metrów to realnie wyszedł 3:07. To i tak dobry wynik jak na samotny finisz!
Meta – 33:42. Czy to dobry wynik?
Patrząc na prędkości jakie w ostatnich 6-8 tygodniach wykonuję na treningach to uważam za zadowalający 🙂 O wiele łatwiej mi obecnie polecieć 12-16 km po 3:40, niż 10*1 km po 3:00. Przygotowania maratońskie sporo zabierają tego co było dla mnie kiedyś rzeczą naturalną, tej pewności na prędkościach bliżej 3:00. Na dzień dzisiejszy jak widzę, że mam pobiegać odcinki w takim tempie to po prostu się trochę cykam, kiedyś skakałem z radości.
Priorytetem jest maraton, więc bliżej mi do prędkości 3:47, niż 3:15 z dyszki :]
Plusy biegu –
- dobre przetarcie przed półmaratonem Praskim i dalszymi przygotowaniami
- ostatni kilometr dość mocny, co pokazuje, że w trakcie popełniłem sporo błędów i można było dać z siebie więcej w trakcie
- organizacja wzorowa i za rok postaram się wrócić!
Minusy biegu –
- rozkojarzenie na 2 km, które kosztowały mnie dobre 15-20 sekund
- brak butów startowych. Od kilku miesięcy biegam treningi w tych samych butach co zawody. Czas to zmienić i wrócić do dawnego sprawdzonego rytuału. Buty startowe zakładałem tylko na zawody i bardzo mocne treningi, dawało mi to taką mentalną pewność siebie i szykowało ciało i psychikę do mocnego biegania.
Co mnie zaskoczyło? 😀
Trasa – niby mała modyfikacja z nawrotką, niby znałem ją z zeszłego roku, to nadal twierdzę, że nie jest to łatwa trasa. Kto biegł w Łodzi może potwierdzić lub zaprzeczyć, ale ilość zakrętów, nawrotka + zbiegi i podbiegi, trochę bruku, nie pozwalają się nudzić.