Na ile km ten maraton?

Maraton – dlaczego tak późno zdecydowałem się przebiec królewski dystans?

Strach przed ilością kilometrów,miłość do krótszych dystansów, a tak naprawdę po prostu nie miałem parcia na dziwną modę na „zaliczanie” maratonu i dumne nazywanie się maratończykiem. Uważam, że moda na bieganie poszła w bardzo złym kierunku. Zwiększanie limitu czasowego spowodowało, że ludzie zaczęli robić korony maratonów, a tak naprawdę nie potrafią ciągiem pokonać dystansu o połowę krótszego.

Nie piszę, żeby Wam wytykać palcem – Ty nie powinieneś tego robić! Czasem jednak warto się zatrzymać i pomyśleć. Czy jesteś na to gotowy. Proste pytanie i szczera odpowiedź.

Podchodziłem do tego dystansu z wielką pokorą. Po bardzo lajtowym maju i pokonaniu 230 km w ciągu miesiąca bałem się zacząć przygotowania. Najtrudniej było po prostu zdecydować się i ruszyć! Waga podskoczyła delikatnie, a poluźnione lejce nie dawały motywacji do walki.

Gdy jednak się zapisałem, założyłem sobie, że pokonam ten dystans w zdrowiu i poniżej 3 godzin – jako debiut.

Wchodząc w czerwcu na prędkości 3:50-4:00 na odcinkach 8-10 km – cierpiałem. Dobrze o tym wiecie, że nie ma nic bez ciężkiej pracy. Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia, że z czasem będę się, aż tak nakręcał i chciał zrobić to jeszcze szybciej. Miesiąc zamknąłem poniżej 300 km! Euforia z zapisania na maraton szybko ze mnie uszła 🙂

Dopiero w lipcu coś ruszyło do przodu. Biegałem cały czas w tlenie i delikatnie powyżej, ale nie rozpędzałem się do niebotycznych prędkości. Nastawiłem się na spokojną pracę i zaufałem po całości trenerowi. Nie myślałem, nie liczyłem, nie kalkulowałem. Wychodziłem robiłem swoje. 414 km w miesiącu było dla mnie optymalną ilością. Nic nie bolało, cieszyłem się, że praca idzie do przodu i widzę efekty.

Fenomenem w tych przygotowaniach jest to, że od czerwca do dnia maratonu wykonałem 100 % założeń, każdy trening wedle zaleceń, sprawdziany szły dobrze. Rzadko zdarzają się takie sytuacje, więc liczę, że kolejny maraton będzie ciut szybszy 🙂

W sierpniu zacząłem myśleć już o 2:50 i coraz bardziej w to wierzyć. Prędkości 3:50 stały się dla mnie bardzo komfortowe i mogłem na nich swobodnie biegać kilkanaście kilometrów. Dodatkowo zacząłem uczęszczać na zajęcia do 1na1 studio (http://1na1studio.pl/) gdzie przy pomocy prądu moje mięśnie były stymulowane. Początki były bardzo ciężkie, bo ledwo po tych zajęciach byłem w stanie biegać. Szczerze to po pierwszych wizytach czułem się o wiele gorzej niż dzisiaj dzień po maratonie. Niestety im bliżej startu czasu już zabrakło, żeby utrzymać regularność w tej kwestii, czego bardzo żałuję. Mam nadzieję, że gdy będę przygotowywał się do kolejnego biegu, to wzmocnię się na tyle, że z mięśni zrobi się skała 🙂

Sierpniowy sprawdzian na 10 km w Łodzi wypadł zadowalająco! Z bardzo mocnego treningu, bez odpuszczania poleciałem 33:33. 2 tygodnie później półmaraton i życiówka, gdzie w nogach ciągle było duże zmęczenie.

http://www.zaliniamety.pl/index.php/2018/08/28/uc-bieg-fabrykanta/

http://www.zaliniamety.pl/index.php/2018/09/05/polmaraton-praski-los-chce-ze-mna-grac-pokera/

Ostatnia prosta w Półmaratonie Praskim 🙂

Prawie 500 km w sierpniu wykonane w zdrowiu pozwalały na podwyższenie poprzeczki marzeń!

We wrześniu zdecydowałem ostatecznie, że chciałbym polecieć bliżej 2:40. Szaleństwo w pierwszym starcie? Możliwe, ale musiałem to poczuć na własnej skórze. Znalazło się wielu takich, co pukali się w głowę i mówili – głupi, nie da rady! Teraz możecie być z siebie dumni, bo nie udało mi się :] Mam jednak nadzieję, że utrę Wam jeszcze nosa, bo dajecie mi siłę :]

4 tygodnie przed maratonem byłem pewny swego, ryzykuję! Wtedy zaczęły się perypetie, to ząb, to na 2 tygodnie przed startem odezwało mi się więzadło rzepki. Dziwny delikatny ból i dyskomfort. Nie było Krzyśka, bo był w górach i trochę poziom motywacji spadł, ale udało się uratować sytuację 🙂

Ostatni tydzień przed maratonem to dla mnie makabra. Malutko kilometrów, ciało stawało się z dnia na dzień coraz cięższe, słabsze, miałem wrażenie, że w piątek jak jechałem do Wawy ważę 90 kg 🙂

3 dni przed maratonem Agnieszka po wizycie u ginekologa stwierdziła, że jedzie ze mną. No co miałem jej odmówić? 😀

Dodatkowo samochód zaczął szwankować i tracił moc. Stres, bezradność, mało spokoju było w tym kluczowym momencie. Uratował mnie jeden z zawodników wypożyczając ten piękny czarny samochodzik, który wrzucałem wcześniej 🙂

Starałem się jednak skupić na starcie.

Wiem, że będziecie pytać, więc odpowiadam. Nie, nie robiłem typowej diety maratońskiej. Jadłem wszystko.

W sobotę przed startem budzę się i straszliwy ból głowy + katar. Serio? 😐 Podłamałem się piekielnie.

Wyszedłem na spacer, musiałem to rozchodzić. Później ruszyłem o 9:00 na rozruch. 4 km po 4:50 i tętno średnie 143 🙁 Nie wyglądało to dobrze, bardziej można było zauważyć, że organizm walczy z jakimś wirusem. Ćpałem leki, psikałem do nosa preparaty, które polecił mi lekarz poprzez rozmowę na facebooku 😛 Żona Jurka the best 😀 Ratowałem się na całego. Imbir, czosnek, cytryna.

Ten dzień był bardzo ciężki. 24 h do startu, a ja zamiast odpoczywać myślałem, ciągle jak biec. Półmaraton potrafił mnie zniszczyć w Poznaniu, a co dopiero maraton.

Przyznam się Wam teraz, że w sobotę układałem sobie 3 opcję na maraton –

  1. umrę i nikt nie będzie pamiętał, że coś takiego miało mieć miejsce.
  2. zejdę po 20 km i pobiegnę za 2 tygodnie maraton w Poznaniu, jeśli nie będzie mi szło
  3. ruszam po 4:15 i biegnę spokojnie na 3 h

Mecz Polaków w półfinale oglądałem jednym okiem, bo nie mogłem spać. Pociłem się strasznie, leciało mi z nosa i przeczuwałem, że nie będzie to ciekawa noc. Jakoś udało się usnąć.

Z rana sytuacja chusteczkowa, ale stabilna. Głowa bolała mniej, z nos leciało dalej. Szybkie śniadanie, koksy do torby i pojechaliśmy na start kilka minut po 7. Parking 300 metrów od startu to rarytas tego dnia!

Rozgrzewka przed maratonem szła jako tako, nogi niby lekkie, ale głowa straciła pewność siebie. Na 15 minut przed startem podjąłem dopiero decyzję na ile lecę.

Powiedziałem sobie – nie bądź mięczak, 2:40,albo śmierć 😛

Wbiłem w strefę startową, wystraszony, niepewny, schowany delikatnie z tyłu i czekałem na strzał.

9:00 rozpoczęła się wojna!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *